Przepis na maść czarownic: posmaruj się i…

Wiedzieliście, że w środkach przeciwbólowych stosowanych na dolegliwości menstruacyjne znajduje się pochodna tego samego składnika, który stosowano w praktykach szamańskich i dodawano do maści czarownic? No to chyba pora zacząć sabat… Najpopularniejsze i grzejące publiczność, są oczywiście obok demonów, opowiastki o tym co prawdopodobnie nie miało miejsca, seks i wreszcie wiedźmy, magiczne praktyki, makabryczne szczegóły procesów: lud pragnie krwi! Dlatego dziś proponuję małe combo i połączenie kilka gorących wątków (o narkotykach będzie, ale ciii)

Narkotyki z leśnej rodziny

Silnie działające rośliny halucynogenne z rodziny psiankowatych (i nie mam tu na myśli pomidora czy ziemniaka) były znane i używane do różnych celów już w starożytności, a pewnie i wcześniej – od tamtej pory powstało o nich sporo mitów i legend, podobno to dzięki ich mocy Kleopatra uwiodła Cezara – ładnie brzmi, ale biorąc pod uwagę specyfikę działania trudno powiedzieć jak taka mikstura miałaby pomóc w zjednaniu sobie kochanka, nie mówiąc o późniejszym….skonsumowaniu tego związku.

Logiczny i prawdziwy jest za to fakt, że wywary powstające na bazie solance do dziś używane są przez niektóre plemiona podczas rytuałów inicjacyjnych albo w razie potrzeby połączenia się z duchami przodków, Bogami i wszystkimi  tymi którzy nie są szczególnie rozmowni zanim człowiek coś sobie wrzuci. Lubiane przez niezbyt rozsądną młodzież która czyta za dużo Internetów ale za mało uważa na chemii, oraz starych ćpunów, bo są tańsze i łatwiejsze do zdobycia niż narkotyki syntetyczne.

Wielka Szóstka

W kręgu naszych zainteresowań będą dzisiaj  królować (Solanacee): bieluń, brugmansja, mandragora, lulek, jego siostra lulecznica oraz pokrzyk jeden wielu imion. Już w czasach antycznych uważano, że rośliny psiankowate powodują obłęd, demencję oraz śmierć, ale również obdarzają darem prorokowania – każdy z wymienionych scenariuszy był możliwy, w zależności od dawki klient mógł nie dokończyć wizji albo w ogóle nie zacząć opowiadać – nawet gdy przyjęta porcja nie jest śmiertelna, to i tak pojawiają się problemy z artykulacją (i nie tylko).

Wraz z rozwojem medycyny zaczęto wykorzystywać pozyskane z nich substancje do produkcji leków (niektóre można kupić bez recepty, ale nie cieszcie się, żadnego magicznego dekoktu na ich bazie nie zrobicie). No dobra, to trzeba wyjaśnić jedną z najważniejszych kwestii – co jest w nich takiego wyjątkowego, że przez tysiące lat pozostały w użytku i jakim cudom danym im przez naturę zawdzięczają swoją potęgę? Wszystko przez należące do alkaloidów tropanowych (do tego zacnego grona zalicza się też kokaina): atropiny, hjoscyjaminy i skopolaminy. Atropa belladonna L.(pokrzyk wilcza jagoda) po łacinie ochrzczono po mojrze –Atropos – bogini Losu, której zadaniem było przecinanie linii życia. Belladonna doszło z powodów praktycznych i przyziemnych – ekstrakt z tej rośliny powoduje rozszerzenie źrenic (atropina, właśnie to wkrapiają u okulisty, w rezultacie przez jakiś czas widzisz gorzej niż zanim tam poszedłeś), oko wygląda wtedy na większe i ładniejsze, czego  się nie robi żeby być piękną…cokolwiek to znaczy.

Nocne cienie, cienie nocy, potrzymajcie mnie w swej mocy!

Angielska nazwa rodziny psiankowatych–nightshade–nie jest przypadkowa i całkiem nieźle oddaje ich nieprzewidywalny i przerażający charakter. Działanie skopolaminy i atropiny na organizm ludzki jest złożone, dlatego wrażenia z początku tripu są zupełnie różne od tych z końca, jeśli uda się go doczekać i jeszcze komuś o tym opowiedzieć. W pierwszej obserwuje się efekty będące wynikiem wpływu na obwodowy układ autonomiczny, jest raczej nieprzyjemnie, serce wali jak szalone bo włącza się częstoskurcz, w ustach robi się sucho jak na pustyni w środku dnia, niektórym pocą się ręce…wrażenia podobne jak po psylocybinie. Następnie pojawiają się zaburzenia neurowegetatywne, czyli w przekładzie na ludzki: senność, niepokój, szereg objawów związanych z ataksją – co w dużym uproszczeniu oznacza, że mięśnie robią co chcą, jakby każdy instrument w orkiestrze zaczął grać inną melodię.

Do tego zaburzenia koordynacji, nadrefleksja czyli zbyt silna reakcja w porównaniu do natężenia bodźca, hipertermia, nagły skok ciśnienia tętniczego… Im dalej w las tym gorzej, pewnie zastanawiacie się po cholerę to brać i gdzie ta magia. Ano niestety na nią trzeba czekać najdłużej, dopiero faza trzecia charakteryzuje się występowaniem objawów takich jak zaburzenia świadomości, brak koncentracji, problemy z wykonywaniem poleceń, niespójna mowa, problemy z realistyczną interpretacją tego co się dzieje wokół (ale to akurat jest trudne nawet na trzeźwo), generalnie to jest ten czas w którym się wieszczy. Działanie skopolaminy waha się od sześciu do ośmiu godzin, natomiast atropiny od dziesięciu do dwunastu godzin, co w praktyce oznacza całą wieczność i jeszcze dłużej, człowiek pomyślałby „kurwa niech to się już skończy”, gdyby tylko mógł logicznie powiązać co, gdzie, jak, wiecie, początki, końce, mgliste pojęcia, nawet w tak zwanym prawdziwym życiu, co dopiero po narkotykach.

Po skopolaminie najwięcej dusz ginie…

Skopolamina ma o wiele silniejsze właściwości otępiająco-usypiające, ale atropina też może tak działać, więc przy połączeniu mamy całkiem prawdopodobne niekoniecznie comfortably numb. Zdarza się, że stany te przechodzą w pseudoprzebudzenie, kiedy pacjent mimo otwartych oczu zachowuje się jak lunatyk albo zombie, tylko że nie próbuje zjadać mózgu. Afekty, efekty i przeżycia wywołane przez alkaloidy przybierają naprawdę różny charakter, działanie jest bardzo jednostkowe, odczucia subiektywne (no bo jakie inne mogą być), a zmiennych jest mnóstwo: obserwuje się zarówno lękliwość, poirytowanie, panikę, jak i euforię, radość, nirwanę, oderwanie od empirii, no nie dogadasz się z typem, tym bardziej, że zaburzone są też funkcje intelektualne takie jak pamięć, poczucie czasu, orientacja, percepcja, mózg działa na innej płaszczyźnie więc próby porozumienia się są jeszcze bardziej bezsensowne niż gadka trzeźwego z pijanym.

Osoby będące pod wpływem działania atropiny i skopolaminy często nie pamiętają co się stało pięć minut temu, nie są w stanie powtórzyć prostych zdań, biorą wszystko dosłownie. Ich mowa jest monotonna (może to potęgowało wrażenie wieszczenia, przekazywania przez takie osoby słów pochodzących od kogoś innego). Po zażyciu skopolaminy i atropiny zaburzona zostaje również właściwa ocena sytuacji, nagle nie lubisz swoich kolegów, pojawiają się nienawistne reakcje wobec ukochanych, całkowity pierdolec i pomieszanie z poplątaniem. Można przeczytać relacje o takich co próbowali wyjść z domu przez szafę – może po prostu chcieli do Narni a nikt ich nie rozumiał. Takim zachowaniom nierzadko towarzyszą halucynacje, rzeczy codziennego użytku zmieniają się w zwierzęta (wszystko się zgadza). W miarę eliminacji substancji z ustroju widziane zwierzęta ulegają „zmniejszeniu”, na przykład niedźwiedzie zastępowane są przez myszy, te przez pająki, by w końcu zmienić się w kropki i zniknąć.

Przepis na maść czarownic

Hyoscyamus niger L. (lulek czarny) znany był w starożytnej Grecji i Rzymie jako roślina powodująca szaleństwo, śmierć, demencję, ale także obdarzająca darem prorokowania, stąd jego pseudonimy których nie wymieniam bo jak już mówiłam łacina była dawno. Wykorzystywany był w produkcji eliksirów miłości, a także podobnie jak inne psiankowate wchodził w skład tak zwanej maści czarownic, którą młode kobiety, chcąc spółkować z diabłem, ponoć nacierały miotły (no w ogóle tu nie widać fiksacji seksualnych, MIOTŁA, między nogami…chociaż w sumie czemu nie? Te substancje bardzo dobrze przenikały przez błony śluzowe, pocieranie powodowało lepsze krążenie, obrzmienie… Zbiorowe orgazmy, czemu nie? Może ktoś mieszaniem w to diabla leczył kompleksy, próbował sobie tłumaczyć coś czego nie rozumiał, albo po prostu coś gdzieś usłyszał i sprawnie przekuł to w sensację) i całe swoje ciała, doprowadzając do halucynacji, wywołując między innymi wrażenie latania czy brania udziału w spotkaniu z szatanem.

O procesach czarownic i przypisywanych wiedźmom umiejętnościach pisano wiele począwszy ab ovo, czyli mniej więcej od XIV wieku. W tym okresie w Europie (i to co najmniej od dwóch stuleci) funkcjonowało już pojęcie czarownicy jako kobiety, która zawarła stosowny pakt z diabłem. Jednakże traktaty i księgi o czarach masowo pojawiać się zaczęły dopiero w okresie reformacji. Kobiety wybierające się na sabat (lub na zwykły zlot czarownic) najczęściej opuszczały dom przez komin, zaś jako środek transportu wykorzystywały miotłę, kij, żerdź, ożóg, widły, chlebową łopatę, stępę lub nieckę30 oraz niektóre spośród zwierząt domowych, m.in. kozły.

Aby bezpiecznie dotrzeć do celu, uczestniczki sabatów stosowały pewien specyfik, który bądź sporządzały same, bądź otrzymywały z rąk sługi piekieł. Preparatem owym zazwyczaj nacierano całe ciało33, czasami jednak zalecano smarowanie tylko pewnych jego fragmentów: rąk (od ramion w dół) i nóg, piersi, czoła, dłoni lub też stóp. Stosunkowo często maść wcierano we wgłębienia pod pachami, natomiast w Bawarii specyfikiem pokrywano tylko wykorzystywany środek transportu (widły). Z materiałów źródłowych i protokołów przesłuchań można wnosić, że przepisów na maść umożliwiającą swobodny lot w powietrzu było kilka i że skład preparatu zależał głównie od stopnia znajomości ziół oraz fantazji (wyobraźni) kobiet dręczonych na torturach i ostatecznie obwinianych o czarodziejskie praktyki.

Domniemane czarownice wymieniały niekiedy komponenty tak przerażające, jak sadełko z niemowląt (pożądane – ochrzczonych!), kości małych dzieci, zewłok wisielca czy też mózg z głowy człowieczej trupiej. Prócz tego stosowano kości z krowich nóg (!), wybrane zwierzęta (węże, jaszczurki) i ptaki, fragmenty ich ciał (pióra wróble i przepiórcze) oraz wydzieliny (żabie ekskrementy, skrzek). Inhalacje z użyciem dymów z palonych nasion lulka czarnego stosowane były do leczenia tak zwanych robaków zębowych, które mogą być utożsamiane z próchnicą zębów. Co więcej, powszechna była wiedza o tym, że „nawet najstarszą mizerną szkapę można uczynić zapalczywą niczym koń czystej krwi poprzez umieszczenie w jej odbycie liści Datura. Indianie Chibchas, którzy zamieszkiwali niegdyś tereny dzisiejszej Kolumbii ekstrakt z brugmansji żonom i niewolnikom poległych żołnierzy po to, by odurzyć ich przed zakopaniem żywcem wraz z ich mężem bądź panem.

Udostępnij

Share on facebook
Share on pinterest
Share on twitter
Share on email
babskiegusla
babskiegusla
Share on pinterest
Przypnij do tablicy
Share on facebook
Udostępnij
Share on twitter
Share on email